Balderas – Aretsanias Ciudadela

Tekst przygotowany w ramach Miejskich Warsztatów Pisania organizowanych przez K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów przy wsparciu Miejskiej Biblioteki Publicznej im. ks. Jerzego II oraz Urzędu Miasta Brzeg.

Przy pomocy Ryśka obkupiłem się prezentami jak dziki osioł. Ale nie targowisko wszelkiego rękodzieła mnie tym razem zastanowiło, a oddalony niecałe dwieście metrów przy tej samej ulicy bazarek anarchistyczno-rewolucyjny. Znowu rozdwojenie jaźni, co ciekawe spięte stojącym dokładnie w połowie drogi pomiędzy dwoma punktami – jakżeby inaczej – kolejnym pomnikiem Morelosa. Patrząc na niezliczone podobizny subcomandante Marcosa, Ernesto El Che Guevary, czy nawet Fridy Cahlo, słuchając kilka godzin później Pablo Milanesa – „Te doy una canzion” – trudno nie poczuć silnego impulsu sympatii, fascynacji tym wszystkim co się wiąże z rewolucją po meksykańsku, albo szerzej – rewolucji po latynoamerykańsku.

Pamiętam film dokumentalny o Kubie. Polscy dziennikarze spotykali się z jawną wrogością jako przedstawiciele kraju i narodu, który odrzucił dobrodziejstwa komunizmu, zaprzedał się zgniłej Ameryce (czy nie jest tak trochę? – temat do dalszych rozważań…). Ludzie wyglądali na autentycznie przekonanych do słów które mówili. Co jest niezwykłego w tej rewolucji, w tym fermencie? Po pierwsze żywotność archetypowej postaci bohatera, herosa, tego który przyjdzie i naprawi nienajlepiej skonstruowany świat. To jest żywe i obecne, tu nie czyta się o mitach, mit jest żywy i można zaryzykować stwierdzenie, że nie dał się zdesakralizować. A sądzić tak można po koszulkach, na których El Che, w końcu komunista, ukazany jest w koronie cierniowej niczym Chrystus Ateistów. Uśmiercony w tajemniczych okolicznościach w Boliwii – teraz czczony jak półbóg. Nawet Meksykanka z Tobą zatańczy chętnie i uśmiechnie się do jego portretu na piersiach – a ciepło tego uśmiechu spłynie i na Ciebie. Uśmiercony na swoje szczęście – najlepszy bohater to martwy bohater – co uwolniło go zapewne od wielu niewygodnych wątpliwości. „Wybrałeś część łatwiejszą – efektowny sztych” słowo Herberta wydaje się być tutaj adekwatne, chociaż za takie podmycie pierwotnego znaczenia – zapewne dostałbym od Mistrza po łapach…

Ale nie tylko martwy bohater jest dobry – na przykład taki subcomandante Marcos, przywódca powstania Indian z Chiapas, najbiedniejszego stanu Meksyku – żyje, teoretycznie jest dotykalną postacią. Powoli składam w całość historie jakie opowiedział mi Pedro, poznany w Toronto, to co opowiadała mi Aga, jeszcze w Polsce, z tym co mówi teraz Rysiek oraz z tym co czuję, że unosi się w powietrzu. Koszulki ozdobione są licznymi cytatami, które być może, chociaż pewności co do tego nie ma, były wypowiedziane przez Herosów, współczesnych Robin Hoodów. „Wszystko dla wszystkich, dla nas nic”. „Gdziekolwiek zastanie nas śmierć, będzie mile powitana”; „Gdy patrzysz w lustro, widzisz Marcosa, bo każdy z nas jest Marcosem”. Prawdy objawione, które albo się przyjmuje albo nie, ale się z nimi nie prowadzi dyskusji. Stojąc przez chwilę na tym bazarku rewolucyjno-anarchistycznym dociera do mnie z całą jasnością, że w Europie zaginął już żywy mit Herosa. Zostały zdeskaralizowane bajeczki, które opowiadane są na postrach dzieciom i niektórym politykom. Tutaj Heros jest wciąż ucieleśniony.

Drugą rzeczą, która budzi mimowolną sympatię, to fakt, że nie chodzi do końca o rewolucje i komunizm. Raczej rozpaczliwe poszukiwanie swojej tożsamości, rdzenia, ściany o którą można się oprzeć. Ameryka Łacińska znalazła się swego czasu między młotem i sierpem a kowadłem, w swojej drodze zrzucania jarzma i zależności kolonialnych tudzież para-kolonialnych. Wybór rewolucji był poniekąd wyborem czynionym przeciw Ameryce Północnej, przeciwko reżimom wspieranym przez USA. Wedle starej zasady – kto nie z nami, ten przeciw nam. Być może rację ma G.G. Marquez, że Ameryka łacińska nie dostała trzeciej drogi wyrywając się z zależności kolonialnych i postkolonialnych. Byli tylko dwaj panowie – Zachód i Wschód i do tego ograniczała się alternatywa. Kto tego nie pojmował – kończył jak Lumumba albo El Che. Rozwiązań pośrednich nie było. Może więc nie chodzi o to, że Kuba jest komunistyczna, ale bardziej o to, że ludzie dali sobie wmówić – sądząc po trwałości reżimu Castro rzecz dotyczy nie tylko wąskiej grupy – że tylko komunistyczna Kuba może pozostać Kubą.

Pomijając fakt, że jest cierniem w boku, wrzodem na dupie sytej społeczności północnoamerykańskiej, której się nie lubi, ale do której poziomu życia jednak wszyscy aspirują (bo któżby nie aspirował?).

Trzecia kwestia nad którą dumam przy straganach zawieszonych koszulkami, T-shirtami jak to się ładnie mówi (kapitalizm na usługach rewolucji… wszystko na sprzedaż) zapełnionymi podobiznami Wodzów. Otóż tutaj rewolucja ma jeszcze jakiś ethos. W związku z tym, że nikt, żaden komunistyczny dyktator nie został pociągnięty do odpowiedzialności, nie został zburzony żaden mit, kości dzieci rewolucji pożartych przez nią na śniadanie, nie przebiły ziemi, a jeżeli przebiły ziemię, to nie przebiły świadomości. Mogą więc rosnąć legendy kolejnych idealistów. Więcej – mają one podstawy zupełnie realne. Bo wystarczy przecież popatrzeć dookoła. Jeżeli ktoś narzeka i boi się nierówności w Polsce, niech przyjedzie do Meksyku, chociaż przecież Meksyk nie jest jeszcze ekstremum. A nierówności te sięgają daleko, daleko wstecz, do czasów kolonialnych. Czuje się rosnące napięcie pomiędzy bogatymi a biednymi, chwilowe zawieszenie broni. Podobno Marcos jest czasowo nieaktywny, zaszył się w górach i rządowe wojska nie mogą go od pięciu lat znaleźć. Buduje natomiast stale swój mit, wizerunek, człowieka bez twarzy. Nie ma nawet pewności, że ktoś taki jak Marcos istnieje. Chociaż gdy zachorowała na raka jego zastępczyni, to przyjechała na badania do rządowej kliniki w mieście Meksyk, oczywiście zamaskowana i wyprężona. Podobno jednak każde dziecko w Chiapas zaprowadzi do subcomandante za 300 dolarów. I nie ważne, czy rzeczywiście istnieje jeden subcomandante Marcos, czy ta zamaskowana postać z fajką w pysku to cały czas ten sam człowiek, czy jest Indianinem, profesorem uniwersytetu, któremu odbiło, czy najemnikiem wynajętym przez rząd Salinasa dla spowodowania ruchawki, którą miał odwrócić uwagę od kolejnej przewałki na szczytach władzy. Ważne, że jest mieszkaniec zbiorowej świadomości, świadomie lub nie wykorzystujący projekcje archetypów, a ściślej jednego archetypu. W tym sensie prawdziwe jest zdanie, że patrząc w lustro zawsze widzisz Marcosa, bo Marcos jest w każdym z nas. Nie jest ważne, jaki on jest naprawdę, ważne że jest żywym uosobieniem czegoś co w człowieku zapisane najgłębiej, co się wiąże z archetypem wojownika – z prostotą, szlachetnością, zdolnością do walki, nieustępliwością i jako taki mieszka w umysłach i sercach wielu ludzi. Marcos jest ukonkretnieniem tej postaci dla wielu Meksykanów. Jest żywym wypełnieniem pustej formy. I nie chodzi o to, że rewolucja jest piękna, bo wiadomo, że nie. Pod względem estetycznym i etycznym podobna jest wszystkim innym obłędom ludzkości. Poza tym nie należy mylić porządków etycznych i estetycznych i uważać przy stosowaniu tych kryteriów w odniesieniu do procesów historycznych ( bo te się po prostu dzieją, acz nie bez udziału ludzi i światopoglądów jakie za nimi stoją). Zatem nie jestem pewien czy rewolucja jest dobra, ale na pewno jest w niej cos fascynującego.

– Jak już marnować swoje życie to przynajmniej tak jak El Che albo Marcos – mówi do mnie z dwuznacznym uśmiechem Rysiek, gdy zawracamy w stronę Twierdzy Rękodzieła (Artesanias Ciudadela) na Balderas. I ja się uśmiecham bo znowu rozpadł się schemat. „Rewolucja zwycięży” głosi napis na koszulce jaką chowam do siatki. I wiem, że to bzdura. Jak rewolucja może zwyciężyć? Ma trwać permanentnie? Czy może nadjedzie taki dzień, kiedy ideały El Che zatriumfują? Zawsze znajdą się młodzi, sprawni, inteligentni, którzy zagospodarują zebrany przez idealistów kapitał. To właśnie ci młodzi, sprawni, inteligentni utrzymują świat w trwaniu i zarządzają nim w okresach spokoju. Herosi pojawiają się z rzadka, łatwo giną, niezależnie czy z rąk zwolenników ideałów którzy szybko stali się sprawnymi administratorami, czy z rąk zdeklarowanych przeciwników od kuli w pierś albo w tył głowy. Wszystko jedno – Herosi giną, nie ulega wątpliwości i to młodo. Tylko, że to oni właśnie, poprzez obłędy, utopie pchają świat naprzód. Nawet jeżeli kierunek budzi wątpliwości.

Rzecz jest trochę jak ze starymi Bogami Azteków, Mizteków, Zapoteków – fascynują, ale nie jestem pewien czy chciałbym ich restytucji w miejsce np. Chrystusa. W wypadku El Che idee są mi znacznie bliższe, ale pochodząc ze wschodniej Europy inaczej patrzę na rewolucję i jej ideały, nawet biorąc pod uwagę wymienione powyżej okoliczności fascynująco – łagodzące. Nawet biorąc pod uwagę zauroczenie bezkompromisową postawą El Che (Marcos zdaje się być postacią o wiele mniej wyrazistą), trudno mi się zgodzić z postawą rewolucji ponad wszystkim. Odnajduję w sobie oddźwięk tylko w kwestii tego, że prawdziwy rewolucjonista nosi wszelką niegodziwość dokonującą się w świecie w swoim sercu jak własną krzywdę. I serce jest dla mnie właściwym polem gdzie może się rozegrać rewolucja, gdzie trzeba okazać radykalizm. Przenoszenie tego na poziom instytucji, polityki, jest wątpliwym posunięciem.

Zatem El Che miał szczęście, zginął młodo, więc w odbiorze szerokich mas, nie nosi na sobie odium tego co potem zaczął wyprawiać wkrótce Fidel na Kubie. Swoją droga co by dzisiaj robił El Che? Pojechałby do Czeczenii? I po której stronie by walczył? Podkładałby bomby? Porywał ludzi? Po której stronie by stanął, gdyby np. zawitał w roku 1980 do Polski? Szczęście miałeś El Che, żeś dostał kulę pod bok tak młodo i w tak niejasnych okolicznościach, że Cię tak szybko przebóstwili i żadna rzeczowa dyskusja na Twój temat nie jest możliwa.

Gdy wrócę, ktoś przestanie mnie lubić za podobiznę na piersiach, ktoś będzie mi opowiadał, że komuniści, to… ja zaś mając w pamięci ten bazar, słowa Paco Minareza, „Hasta Siempre” brzmiącą w lokalu w Patzcuaro, szare fale slumsów na przedmieściach Meksyku i kryjące się za wysokimi żywopłotami posiadłości tych, którym się powiodło – pozwolę sobie zachować wątpliwość i zawieszenie odpowiedzi. A El Che, skoro zginął młodo – niech korzysta z tego przywileju.

192 thoughts on “Balderas – Aretsanias Ciudadela

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.