Daleko od snu…

Teksty przygotowane w ramach Miejskich Warsztatów Pisania organizowanych przez K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów przy wsparciu Miejskiej Biblioteki Publicznej im. ks. Jerzego II oraz Urzędu Miasta Brzeg

Daleko od snu

Na miasta widmo nie spadła zaraza,
tylko dreszcz. Lekko skruszył tynk.
Owiał je sekret. Owinął w bawełnę

babiego lata. Z oczodołów fabryki
wylatują smukłe jaskółki jak krople.
Od jasnych brzuchów miga w polu

widzenia, gdzie makiem zasiał bida
z lebiodą. Do miłego nawiedzenia.
Stań pusto i patrz na te duchy, co są

daleko od snu.

Fofograf zakłada szerokokątny subiektyw

Fotograf zakłada szerokokątny subiektyw 
i staje się mechanizmem, próbuje zdjąć klapki
w znajomy sposób odbezpiecza do strzału.

Soczewka zerka na kobietę i skupia wiązkę
błędnego wzroku, bandaż podchodzi krwią,
ból głowy, uszu i szczęki łańcuchów oprawcy 

po chwili już widać w Londynie i w zakurzonym
miasteczku w Teksasie, więc wyjmuję telefon 
i celuję słowami na oślep, żeby wymilczeć to światu,

który twierdzi, że jest daleko. Wystarczająco daleko.

Kanczendzonga

Po coś twierdze zdobią łańcuchy.
Tylko zupełnie zniewolony może 
Przesunąć granicę swojej depresji,

Wanda jednak mówiła, że nie ucieka,
ale nie dodała od czego. Na zboczu
Kanczendzongi jest klasztor.  Mnisi

składają wieczne śluby milczenia. 
Wtajemniczenie wymaga ofiary,
a każdą ofiarę pochłania karawana 

i jedzie dalej.

Lhotse

Nie znałam Jurka, kiedy wiązał się z Lhotse.
Tam dom twój, gdzie ściany i półki twoje,
mówią, a dokąd sięga ludzka wolność,

jak wysoko od szczytu pada jabłko od grani,
ukazują półotwarte książki z widmem wioski
i paleniska. Nie znałam Lhotse, gdy odrzucała
Jurka. 

Wiem tylko, że bogowie mieszkali na Olimpie,
dlatego zwykły człowiek może zadawać sobie 
bezpieczny trud pytań, czy to są te szczyty 
i granie 

z losem. 

Miałam

Miałam koszmarny sen. Trwała wojna a matka
mówiła spokojnie, jednostajnie, że to tylko jawa.
Miałam koszmarną wizję jak miecznik 

nakłuwa trzewia butelki a ojciec w tym czasie
bierze łyk powietrza i mówi: ty idź, my zostajemy.
Dopóki nas nie zmorzy, dopóty nas nie uśpi.

Nie wiem, czy potrafię być na tyle mężna
co matczyna, więc wiem, że jeśli, to pójdę,
ale już zawsze będę czuć w wodzie szkło.

I pożar w gardle, tej cichości, tej obcej silności.

Odczłowiek

Czy kompletnie odczłowieczony jest Zbyszek,
który się modli o wstawiennictwo, czy może 
ma inne, zupełnie abstynenckie imię?

I tu jest pierwsza zagwozdka do trumny Zbyszka.
Czy on w ogóle ma jeszcze jakieś imię?
Boży dar, baranek boży. Prawie każdy wyzywa

Zbyszka nadaremno. Opluwa bardziej niż on sam
siebie. Ateiści z pogardą kładą na niego krzyż,
A wierzący nie mają czasu. 

Czy Zbyszek ma jeszcze wolną wolę? to ostatni
Zabity ćwiek. Drugi to psia kość, a trzeci marskość.
Ale nie ostatni zabity człowiek, który jeszcze kątem pluje.

Odra

Odra odarta z godności. Czy mi się tylko wydaje,
czy z naszymi łupinami na mózgi jest coś nie tak?
Rtęci nam się w głowach. I to tak cholernie

boli. Pierwszy rząd krzyczy cicho! Jakby im się podobało,
że świńskie koryto jest całe. A co tam rzeczne,
czy niedorzeczne. Co tu jest grane w tym teatrze?

Ile to kosztowało? Spokojnie, nie ma co panikować,
to tylko martwy sum, sandacz, zimorodek. Dokładna dializa
kiedyś wykaże co się stało. To tylko szczupak. Tylko rak. 

Rękojeść

Czy to jest normalne, że szarpiąca rękojeść
uderza zabobonem w czarną kędzierzawą
prawie cząsteczkę dziecka, prawie czaszkę.

Ktoś zanosi mu wodę: ręko, jeść, ręko pić, prosi 
o dwa ziarna na cały bochenek żołądka.
Czy to jest normalne, że odpowiedzialność

rozchodzi się po kościach pierwszych światów,
a w tym czasie sęp czeka jak wierny pies
przy  jeszcze ruchomym ciele. jest nadzieja.

Czy to normalne, że jest jeszcze jakaś nadzieja?

Sumarum

Nie ma już nic, dopowiedzenia. kiszki skręcone
folią. Wyrasta mi płetwa i robi się duszno.
Ostatni pęcherzyk powietrza pęka jak bańka.

Starzy rybacy twierdzą, że na bezrybiu i człek
rybą. Jest ale jakby pusty. Suche fiszbiny 
wrzynają się w skórę. Rozkłada ręce na boki 

i wspomina, co było przed tym. Suma sumarum
to taka wielka nicość, że echo wywodzi się
z DNA. 

Ufo

Ja sobie nie życzę, żeby ktoś w moim imieniu
szukał kosmity. Nie wiem, kto na to pozwala.
Pomyśl tylko, jak nam ciężko się porozumieć,

a NASA szuka. Niech przylecą i zrobią u nas
porządek z nami. Jakby poczciwi ludzie mieli
za mało najeźdźców wśród swojego gatunku.

Oni nie są zagrożeniem… To zbawiciele, na Boga!

Uczeni adresują międzygalaktyczne pocztówki
z roznegliżowaną Ewą i Adamem — przyjaźnie
machających na własne pożegnanie. Bo akurat,

Na Melmac żyją same anioły, dobre, kosmate
dusze. Najwyżej zjedzą nam koty. Każdy wie,
że uniesiona dłoń jest zawsze miłym gestem.

I wszyscy pójdziemy do nieba, dobrzy poddani
łaskawych przywódców. Wszystkie istoty są dobre.
No tylko spójrz na NASa. Heil!

War

Kiedy były człowiek wtacza działa pomiędzy
budynki, to barbarzyństwo i żaden kapłan niech
nie brudzi stuły o ich sumienia, niech nie marnuje 

kadzidła na tłumaczenie anomii społecznej,

bo mechanizmy psychologiczne nie są dla kleru.
Ojcze nasz, kiedy byli ludzie wtaczają ciała na stosy,
któryś jest w niebie, niech zajmie się tym

jurysdykcja szatana. Czy to naiwne? War w kotle? 

195 thoughts on “Daleko od snu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.