Jan Mela, znany chyba wszystkim polski podróżnik i działacz społeczny, odwiedził 19 października młodzież Zespołu Szkół Budowlanych w Brzegu. Jest on pierwszą osobą niepełnosprawną, która zdobyła dwa bieguny w jednym roku. Wszedł na Elburs, Kilimandżaro, El Capitana. Wziął udział w maratonie w Nowym Jorku, podróżuje po świecie. Zatańczył też w popularnym show „Taniec z gwiazdami”. No i założył Fundację „Poza Horyzonty”, która pomaga osobom niepełnosprawnym po wypadkach.
W 2002 r. wszedł w czasie deszczu do niezabezpieczonej stacji transformatorowej. Niestety poraził go prąd. Stracił lewe podudzie i prawe przedramię. Mimo tego, jako 15-letni niepełnosprawny chłopak zdobył biegun, udawadniając sobie i innym, że można osiągnąć to, co wydawałoby się nieosiągalne.
Dzieląc się swoją historią z uczniami ZSB, mówił:
Życie takie jest, nie do zaplanowania Przeszedłem 50 operacji, w odizolowanej sali pooperacyjnej, prawie nikt nie mógł mnie odwiedzać, tylko rodzice. Bez nich bym sobie nie poradził. Było ciężko… Po jednej z operacji obudziłem się i dowiedziałem, że konieczna była amputacja, czyli brutalnie, konkretnie mówiąc, obcięcie części ręki i nogi, poczułem się, jakbym zupełnie zgasł. Poczułem się, jakby ktoś obdarł mnie z poczucia sensu życia, z nadziei. Jako trzynastolatek miałem poczucie, że bycie osobą niepełnosprawną to jest koniec świata i że takie życie jest bez sensu. Może to głupio brzmi z ust kogoś, kto założył Fundację „Poza horyzonty” na rzecz osób po amputacjach. Widzę więc jak najbardziej sens życia z niepełnosprawnością. Był jednak taki bardzo długi czas, gdy nie wyobrażałem sobie takiego życia. Czasami trzeba coś ważnego w życiu stracić, żeby otworzyły nam się oczy, żebyśmy zaczęli walczyć o swoje życie.
Są jednak w życiu takie sytuacje, kiedy można albo rozłożyć ręce, załamać się i stwierdzić, że „chrzanię, w ogóle nic nie robię” i siedzieć zamknięty w domu, albo można próbować wychodzić z trudnych sytuacji w taki lub inny sposób. Uważam jednak, że człowiek nigdy nie powinien się poddawać. Można narzekać. Ważne jest jednak to, żeby to było przez chwilę.
Można się poddawać, ale wtedy człowiek nic nie osiąga i nie chodzi o jakieś wielkie rzeczy, nawet drobne sprawy wymagają wytrwałości. Mnie pomogły wyprawy na bieguny. Nauczyły mnie tego, że nawet codzienne rzeczy wymagają konsekwencji.
Każde doświadczenie rozpatruje się w różny sposób i po każdej tragedii na pewno pojawia się w naszej głowie pytanie: co by było, gdyby? Co mogłem zmienić, co zrobić inaczej, żeby ten los odmienić? Moim zdaniem chwała Panu za to, że nie mamy wpływu na wiele rzeczy, „dostajemy” różne wydarzenia i musimy sobie z nimi jakoś radzić. Całe życie mógłbym się zastanawiać nad tym, co by było, gdyby? Ale to nie ma znaczenia. Jest, jak jest i można albo sobie pluć w brodę do końca naszych dni, albo się z tym pogodzić i szukać szczęścia i uważam, że ta druga opcja jest sensowniejszym rozwiązaniem.
Brak wiary w siebie, brak wizji, marzeń to są często większe niepełnosprawności niż amputacja, wózek. Ważne jest to, że te trudności, które nam się przytrafiają i będą się przytrafiać, przełamywać.
Zdaniem Meli słabości ludzi, a nawet niepełnosprawności mogą być darem, a cierpienie jest rodzajem prowokacji do wyzwolenia takiej siły, z jakiej sobie nie zdajemy sprawy, że jest naszym udziałem. Cierpienie może zmobilizować, bo to nie ból jest najgorszy. Gorsza jest bezradność – stwierdził Mela.
Swoją historię Jan Mela podsumował zapewnieniem, że każdy może zdobyć wymarzony cel, mimo różnych ograniczeń.
Monika Wojciechowska
FOTO: Janusz Pasieczny