Z pasją do historii lokalnej. Rozmowa z Markiem Pyzowskim

O szczęściu mogą mówić ci, którym udało się połączyć pracę z pasją. Praca dająca frajdę sprawia, że nie czekamy z niecierpliwością na weekend i nie przejmujemy się wiekiem emerytalnym. Takim szczęściarzem jest Marek Pyzowski – historyk, regionalista, przewodnik po Brzegu, pracownik Muzeum Piastów Śląskich, pasjonat historii i sztuki.

Janusz Pasieczny: Marku, gdybyś miał jednym słowem nazwać to, co robisz, to jakbyś siebie określił? Która z tych specjalności jest dla ciebie najważniejsza?
Marek Pyzowski: Chyba po prostu popularyzacja historii Brzegu, bo wszystkie moje działania,
od prowadzenia strony internetowej, po moją pracę zawodową, są związane z popularyzacją historii lokalnej.

J.P.: Od jak dawna się tym zajmujesz?
M.P.: Można powiedzieć, że od szóstego roku życia, bo wtedy zacząłem się interesować historią, a konkretnie historią Brzegu.

J.P.: To chyba dość nietypowe zainteresowanie jak na sześciolatka?
M.P.: Był taki moment, że rodzice i dziadkowie nie wiedzieli co mi kupić na dzień dziecka. Pewnego dnia z dziadkiem szliśmy koło jubilera, w okolicy dzisiejszego biura podróży przy ulicy Długiej. Była tam taka szklana grafika na drewnie przedstawiająca stary Brzeg (z XVIII wieku). To mnie zaintrygowało i powiedziałem, że to właśnie chcę. Tak też się stało – dostałem grafikę na dzień dziecka i zacząłem „rozkminiać”, co się zmieniło? Dlaczego niektóre miejsca wyglądają dziś inaczej? Rodzice i dziadkowie, widząc, że to mnie interesuje, kupowali mi książki. Bardzo często chodziliśmy z dziadkiem do zamku, żeby sobie pozwiedzać. Rozbudzone w dzieciństwie zainteresowanie do historii rozwijałem później w szkole podstawowej, następnie w liceum, a w końcu przyszła pora na studia historyczne we Wrocławiu. Na studiach mieliśmy oddzielny przedmiot – historia Śląska. Zawsze rodzinny region mnie interesował, ale tam było to zrobione w końcu fachowo. Nie tak jak w szkole średniej, gdzie nauczyciele muszą zrealizować program i nie skupiają się zbytnio na historii lokalnej. Później ukierunkowałem się na regionalistykę, a więc historię Śląska. Trwa to aż do teraz.

J.P.: Od jak dawna oprowadzasz wycieczki?
M.P.: Jeszcze w czasach licealnych, podczas wakacji, chodziłem pod zamek i tam lubiłem opowiadać o dziejach miasta, więc jak byli turyści przy bramie, to podchodziłem do nich i pytałem, czy nie chcą przewodnika. Często byli chętni, więc zabierałem ich na spacer po mieście – na zamek nie wchodziliśmy, bo chodziło zwykle o krótką wycieczkę – kościół św. Jadwigi, kościół podwyższenia krzyża, ratusz (wtedy jeszcze nie był aż tak dostępny), ul. Długa, kościół św. Mikołaja i powrót. Z reguły ludzie, których oprowadzałem, chcieli wynagrodzić mi mój czas… Co łaska, odpowiadałem zawsze. Dzięki mojej pasji mogłem podreperować sobie nastoletni budżet.

J.P.: Chodząc po Brzegu, odnoszę wrażenie, że ta historia wychodzi w każdym miejscu i to bez względu na to, czy jestem w centrum miasta, czy w parku. Tak jest w rzeczywistości?
M.P.: Tak jest. Po prostu wszędzie można się o to potykać. Fortyfikacje jako takie rozebrano, mamy tylko Bramę Odrzańską w Parku Nadodrzańskim (kiedyś stała w innym miejscu), mamy fragmenty oryginalnych murów miejskich – głównie w okolicach Placu Młynów. Są one jednak niewyeksponowane i przeważnie stanowią element budynków. Nie robią więc takiego wrażenia jak w innych miastach, gdzie te mury są zachowane. Ale świetne jest to, że po rozebraniu fortyfikacji nie zasypano fosy, tylko ją wysuszono, zrobiono strumyk, a wały obronne stały się tarasami, po których można sobie dzisiaj spacerować i widać jak te fortyfikacje były rozmieszczone. Ludzie, którzy do nas przyjeżdżają z różnych stron, są tym zafascynowani. Miasta, w których te mury się zachowały w dużym stopniu, to są często te ośrodki, które w XIX wieku nie rozwijały się najlepiej (np. Paczków, Byczyna), tylko pozostały w obrębie średniowiecznym. Przeciwieństwem były miasta, które parły poza obszar murów miejskich. Proces rozbiórki tych fortyfikacji trwał tak naprawdę dziesiątki lat, praktycznie przez cały XIX wiek. To było niesamowicie kosztowne, ale dało miastu świeży oddech, bo miasta średniowieczne było ciasne, zapchane tymi kamienicami – jedna na drugiej, warunki katastrofalne.

J.P.: Masz jakiś swój ulubiony okres w historii Brzegu?
M.P.: W zasadzie cała historia Brzegu jest interesująca. Na pewno najciekawszy dla mnie jest okres panowania dynastii Piastów. Dynastia pochodząca z królewskiego rodu, którą wszyscy znają, akurat tutaj mieszkała przez ostatnie stulecia, tutaj też wymarła. To było ich miasto rezydencjonalne. Do Brzegu przyjeżdżał cesarz austriacki, król duński, wielu innych monarchów, podczas gdy dziś nie widujemy tutaj ich „współczesnych” odpowiedników, np. Joe Bidena (śmiech). Znaczenie Brzegu było wtedy znacznie większe niż dziś. Kronikarze z XVI/XVII wieku opisują miasto jako „Ratusz Śląska”. To tutaj jednak panuje ta rodzina książęca, mająca najwyższe godności na Śląsku i tutaj trzeba było z nimi rozmawiać. To była najważniejsza linia dynastyczna śląskich Piastów. Piastowie bardzo się na Śląsku rozmnożyli. Tych księstw było tutaj bardzo dużo. Jeszcze w XIV wieku było ich blisko 20. Z czasem niektóre linie wymierają. Wymierają książęta wrocławscy, świdnicko-jaworscy, oleśniccy, opolscy i zostają tylko brzesko-legnicko-wołoscy. To oni mają tak naprawdę coś do powiedzenia i to oni piastują najważniejsze stanowiska na Śląsku.

J.P.: Zwiedzanie z przewodnikiem kojarzy mi się z taką nudną lekcją historii na żywo. Pani coś tam mówiła, być może i ciekawie, jednak po lekcji niewiele z tego zapamiętałem. Coś się
zmieniło w tej materii?
M.P.: To z pewnością zależy od tego, jak kto tę wiedzę przekazuje. Jeżeli będziemy tylko mówić o datach, to można zanudzić nawet historyka. Mówiąc o historii ogólnej, dobrze jest wtrącić jakąś historię z życia codziennego, jakieś ciekawostki. Trzeba też umieć dotrzeć do konkretnej grupy odbiorców. Co ciekawe, czy oprowadzam grupę dorosłych, czy dzieci, to mówię to samo, tylko w nieco inny sposób. Przykładowo, jak mówię o ślepych oknach na naszych kamieniczkach, to są tym zainteresowani i dorośli i dzieci i osoby w podeszłym wieku.

J.P.: Skąd się wzięły ślepe okna?
M.P.: Przyczyny są różne. Mamy zachowane średniowieczne ślepe okna – w tamtych czasach, kiedy szkło było bardzo drogie, miało ono imitować prawdziwe okno. Ludzie robili sobie przykładowo dwa prawdziwe okna, a trzecie sobie namalowali – spełniało ono wymogi dekoracyjne, a koszt był mniejszy. Takich okien mamy w Brzegu sporo. Mamy też ślepe okna z XVIII, XIX, a nawet XXI wieku. Te okna stosowane były po to, żeby zachować harmonię fasady, w miejscach, gdzie ze względów konstrukcyjnych nie można zamontować normalnego okna.

J.P.: Miasto cały czas odkrywa swoje tajemnice. Ostatnio odkryliście starą drogę brukowaną kocimi łbami. Co wtedy czujesz?
M.P.: W zasadzie, to my jako muzealnicy nie odkrywaliśmy tego, od tego są archeolodzy. Oni najlepiej wiedzą jak postępować, żeby nie uszkodzić tego, co jest pod ziemią. Archeologia nigdy mnie za bardzo nie pociągała, natomiast same odkrycia, są bardzo interesujące. Niedawno odkryliśmy drogę XVI wieczną, a w ostatnim czasie drogę średniowieczną, która jest 2 metry poniżej dzisiejszego poziomu gruntu. Jak staniemy na tej drodze i zaczniemy po niej chodzić, to uświadamiamy sobie, że wszystko kiedyś było o 2 metry niżej. To jest takie niezwykłe, że jak się widzi ten wykop, różne warstwy ziemi, widać jak to wszystko narastało, patrzymy na kolejne etapy historii. Z drugiej strony, jak stałem na tych kocich łbach, to byłem zdumiony, jak one są ładnie ułożone, zupełnie jakby ktoś to zrobił wczoraj.

J.P.: A nie nachodzi cię refleksja, jacy ludzie po niej chodzili? Jakim językiem się posługiwali?
M.P.: No tak. W XIV, czy XV wieku to była tak naprawdę mieszanka różnych języków. Bogatsi mieszczanie mówili głównie już wtedy po niemiecku. To był język urzędowy, język handlu. Na pewno część ludności posługiwała się polskim, ale z biegiem czasu jest to ludność już zwykle biedniejsza. Zresztą język tak naprawdę odgrywał kiedyś rolę drugoplanową. Ważne było, kto komu służył, jakim interesom, jakim prawom podlegał, a w szczególności, jakiego był wyznania.

J.P.: Zamek i ratusz to pierwsze co się nasuwa, a czym jeszcze Brzeg może się pochwalić? Gdzie warto zabrać turystów? Co im pokazać?
M.P.: Tak naprawdę, jak się oprowadza grupy, to brakuje na to czasu, ale warto pokazać przyjezdnym nasze parki. Jeśli ktoś wpadł do Brzegu tylko na kilka chwil, to może je łatwo przegapić. Na szczęście mieszkańcy miasta bardzo doceniają nasze tereny zielone. Turystów interesuje przede wszystkim zamek, po nim kościół św. Krzyża, ratusz, kościół św. Mikołaja, ul. Długa, kamieniczki. Warto jednak zwrócić ich uwagę na nasze parki, bo to jest wielki skarb. Nie bez powodu nazywano Brzeg miastem ogrodów.

J.P.: A czy władze miejskie dobrze sobie radzą z promocją, pomagają turystom?
M.P.: Uważam, że Urząd Miasta podejmuje dużo błędnych dla miasta decyzji. Nie słucha argumentów fachowców, bo niektórzy w Urzędzie uważają, że są najmądrzejsi i nie potrzebują żadnych rad. Traci na tym miasto. Jak, na przykład, burmistrz Jerzy Wrębiak mógł praktycznie zlikwidować możliwość zwiedzania jednej z najcenniejszych siedzib władz miejskich w Polsce? Mowa oczywiście o ratuszu. Przecież to jest skandal!
Budynek był remontowany przez wiele lat za sumę 20 milionów zł, z naszych pieniędzy. Teraz jest zamknięty dla turystów. Wcześniej naprawdę przyciągał wielu zwiedzających i zachęcał przyjezdnych do tego, żeby zobaczyli w naszym mieście coś więcej niż tylko zamek. Ludzie zostawali nieco dłużej, zatrzymywali się na obiad lub kawę. O to przecież w tym wszystkim chodzi.
Nie mieści mi się w głowie, jak można działać w ten sposób? Brak słów. Brzeg to miasto, które ma wielki potencjał, jest znane wśród historyków, historyków sztuki, ale nie wśród zwykłych mieszkańców Polski. Mamy takie rzeczy, o których inne miasta tej wielkości mogłyby pomarzyć. Większe ośrodki nam zazdroszczą, a my nic z tym nie robimy! Brzeską zieleń, historię, zabytki można pokazać i promować oraz sprawić, żeby miasto było bardziej atrakcyjne, a przez to ściągało turystów i lepiej się rozwijało. W to, że tak się da, muszą też uwierzyć mieszkańcy.

J.P.: Rozmawialiśmy o tym przy okazji utworzenia parkingu w rynku. Nadal jesteś przeciwny rewitalizacji rynku?
M.P.: Nie jestem przeciwny rewitalizacji, ale chodzi o to, żeby zrobić to z sensem, z głową. Jak na razie nie było tutaj żadnej rewitalizacji. Jak to teraz wygląda? Zabytkowy ratusz i zabytkowe otoczenie, z historyczną kostką brukową, którą dziś rozjeżdżają samochody. Jak w jakimś PRL-u. Wzmożony ruch szkodzi także samemu budynkowi ratusza, a dodatkowo tuż obok przebiega droga krajowa, która jest klątwą dla miasta. Zrywać zabytkową, ponad stuletnią, nawierzchnię, żeby z powrotem przykryć ją w całości współczesnymi płytami, to działanie szkodliwe i bezsensowne. Tak się nie robi. Myślę, że przy odrobinie dobrej woli jest rozwiązanie, które zaakceptują wszyscy.

J.P.: Rozumiem ten pogląd – takie zabetonowane centra latem działają jak piekarnik. Jaką Ty masz propozycję?
M.P.: Poszedłbym bardziej w zieleń

J.P.: Więc jednak zerwałbyś kostkę?
M.P.: Na części powierzchni, ale wtedy miałoby to sens – zerwać część kostki, żeby trochę zazielenić rynek. Może drzewka, nie przed fasadą reprezentacyjną ratusza, ale po bokach, jak najbardziej. Ciekawe rozwiązanie zastosowano w Oławie, gdzie postawiono dwa pawilony gastronomiczne, które przy ładnej pogodzie są zapełnione gośćmi. Można byłoby to rozwiązanie wprowadzić u nas, oczywiście też nie przed fasadą, tylko z tyłu – tam, gdzie był postój taksówek. Wiem, że jest duży problem z lokalami, które tam są w budynkach. Nawet nie wiem, czy one miałyby możliwość stać się punktami gastronomicznymi, bo tam od wielu lat tylko sklepy i nic więcej, ale wspomniane pawilony mogłyby, chociaż w pierwszej fazie rewitalizacji, ożywić to miejsce. Na pewno byłby lepsze niż ten parking. Nie wykluczam tego, żeby jakiś fragment tego placu pozostał miejscem dla samochodów, ale nie może być to całość! Nie może obiekt tak cenny, jak brzeski ratusz, być po prostu bardzo ładnym rondem! Trzeba rozmawiać i dotrzeć do kompromisu.

J.P.: Czy chciałbyś jeszcze coś przekazać naszym czytelnikom?
M.P.: Wydaje mi się, że my jako mieszkańcy musimy uwierzyć w nasze miasto. Ono jest naprawdę świetnym miejscem! Dobrze skomunikowane, dokładnie w połowie drogi między Wrocławiem a Opolem, zielone, zabytkowe. Na tym naprawdę można korzystać i budować kapitał. Oczywiście ma typowe problemy, które mają wszystkie miasta powiatowe w Polsce. Większe perspektywy są w dużych ośrodkach, ale Brzeg nie leży na odludziu. To jest szczęście. Ma bardzo dobre położenie, więc należy wybierać władze, którym zależy na rozwoju miasta w różnych kierunkach. Takie, które będą starać się zapewnić mieszkańcom komfortowe warunki życia, będą ściągać inwestorów, jak i rozwijać atrakcyjność turystyczną. Nie można też ciągle porównywać się do dużo większych ośrodków. To nie ta skala. Ale możemy wspólnie robić świetne rzeczy także i u nas. Na przykład wydarzenia kulturalne, na które przyjeżdżaliby mieszkańcy sąsiednich miast. Mamy amfiteatr, wielu uzdolnionych brzeżan, zaangażowanych. Mógłbym jeszcze naprawdę długo mówić na ten temat. Brzeg bez wątpienia zasługuje na więcej!

J.P.: W takim razie dziękuję za rozmowę.
M.P.: Dziękuję również i pozdrawiam.

Tekst: Janusz Pasieczny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *